Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszelako gość zagraniczny uprzejmością swoich manier, zręczną mową i powagą, z jaką traktował zagadkę Kacpra, rychło potrafił ująć sobie Daumera. Usiedli gdzieś w kącie sali. Nauczyciel rozgadał się, opowiedział nowemu znajomemu o dzisiejszej przygodzie chłopca — wabiącem go widmie — podając to za dowód nadmiernego rozwoju jego wyobraźni.
— Jednakże chłopiec może się nie mylił! — zauważył ostrożnie dyplomata. Coś rozgrywa się może w związku z przeszłością. Toćże pan sam, jak słyszę, otrzymałeś niedawno list ostrzegający.
Daumera uderzyła ta uwaga. Dyplomata mówił dalej, jakby igrając z myślami, bez osobliwego nacisku: „Winieneś przyzwyczaić się, profesorze, do myśli o tem, że są tu w grze jakieś moce tajemne, które nie ulękną się przed niczem, aby... przeszkodzić waszym badaniom, dotyczącym przeszłości Kacpra. Tymczasem kontentują się tem, że pociągają nici za kulisami, kryjąc się w mroku.“
Daumera zdjął dreszcz. Dyplomata mówił coraz poufniej: „Sądzę, że owe siły nie są zadowolone z paplaniny — osobliwie drukowanej — która rozlała się tak szeroko wobec zagadki. Nie demaskują nikogo, ale też nie życzą sobie, aby były zdemaskowane. Sądzą, że filister ma dosyć wolności w swojej dziedzinie — i niepotrzebnie podnosi głowę, poglądając wgórę.
Daumer słuchał z napiętą uwagą. Pochylił głowę. Cudzoziemiec rozprawiał z coraz większą swobodą, jakby, puszczając wodze najgłębszym