Przejdź do zawartości

Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kacper, wstrząśnięty tą wiadomością odczytywał ją co dnia wielokrotnie, łamiąc sobie głowę nad dziwaczną zagadką, w której szukał klucza do tajemnicy swego pochodzenia. Schmidt, zastawszy go z numerem gazety w ręku, nie powstrzymał się od pytania:
— Co ty myślisz o tem, Kacperku?
Chłopiec podniósł ręce, jakby chciał przysiądz:
— Ja nie pisałem tego, panie!
— Wiem o tem... Nie umiałeś jeszcze wtedy pisać!
— Ale kto to mógł napisać?
— Ba! i ja nie wiem... Bodaj ktoś, co chciał ci pomódz... tajemniczy przyjaciel!
Chłopiec siadł w kącie, pogrążony w głębokiej zadumie. Na wezwania studenta nie odpowiadał. Schmidt uszanował jego milczenie. Dosiedział godzinę, aby nie zdradzić się, że złamał zakaz — i odszedł na palcach.
Wieczorem tego dnia w domu barona odbywał się bal. Kacper, niedopuszczany do tego rodzaju uroczystości, wsłuchiwał się w muzykę taneczną z korytarza. Podszedł ku niemu lokaj ze srebrną tacą i rzekł: „Weź sobie kawałek tortu.“ „Nie lubię słodyczy,“ — odparł.
Na tę chwilę ukazała się wstępująca po schodach baronowa-matka, szumiąc jedwabnym trenem sukni. Opuściła balową salę wcześnie, a przed snem obchodziła zwyczajem swoim dom, aby sprawdzić, czy nie zakradł się złodziej, lub ktoś