Przejdź do zawartości

Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wanym sztuką średniowieczną, zdobnym w wieżę, kręte schody, majestatyczne dachy, stąpał Kacper przyciszonym krokiem, doznając w ciemnych kurytarzach dziwnego ucisku serca. Niekiedy mignął mu naprzeciwko za szybą zamkniętego zawsze okna siwy kosmyk włosów nad twarzą pergaminową: była to stara baronowa, która z powodu choroby nigdy nie opuszczała swojej komnaty.
Z czasem zdał sobie Kacper sprawę, że żyje w środowisku chłodu i zupełnej obcości. Rzucał nim wicher obojętnie. Inni od dzieciństwa mieli swój dom i własne łóżko. Nawet biedni wrastali w swój grunt. Ten szył buty — ów budował dom, trzeci był na urzędzie — każdy miał zarobek ze swej pracy i nie mógł być gwałtem wyrzucony ze stanowiska, korzystał z pomocy ciepłych rąk ludzkich. Czyż nie dlatego — zapytywał — że troskliwe ręce rodzicielskie wiodły ich wszystkich ku społeczności. On zaś był sierotą, który przyszedł niewiadomo skąd i traktowany był, jako zbędny. To utrwaliło w nim myśl o konieczności odkrycia, kim byli jego rodzice; a drogą do tego — jak sądził — było obranie sobie zawodu, dającego samodzielność.
Pewnego zimowego wieczora zaszedł doń jego opiekun; zaszedł nie przeto, iż uczuł potrzebę radosnego pomówienia z wychowankiem, ale że te odwiedziny chłodne i powtarzające się w określonych odstępach czasu wchodziły w szemat wychowania, jak przepis, nakazany przez bożka-pryncypjum.