Przejdź do zawartości

Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

saloniku“, położyła się na sofie i przywołała Kacpra do siebie: „Chodź-no tu do mnie, niewinny grzeszniku! Uklęknij!“
Z pewnem wahaniem usłuchał i spoglądał na nią trwożnie. Przytuliła swój długi, drżący zlekka podbródek do jego policzka. „Dlaczego tak parskasz?... Ma foi, on parska ten młodzik! Do licha, czy nigdy nie miałeś żywego ciała. Czemu się mnie boisz? Czyż nie wybierałam ci najlepszych kąsków? Czy nie podarowałam ci wczoraj kosa? Przyłóż-no mi rękę do serca; obacz, jak puka!”
Pociągnęła głowę jego ku piersi. Wydzierał się z krzykiem, sądząc, że chce mu sprawić ból. Potem przycisnęła wargi mocno do jego ust. Objęła go zgroza — upadł na ziemię, trząsł się, jak w konwulsjach. Pochyliła się ku niemu, gdyż lubiła aromat jego ciała, przypominający zapach miodu pszczół leśnych. Wtedy porwał się, wtulił się w kąt. Miał wrażenie, że stało się coś strasznego okropnego. Wstydził się siebie, szat swoich, ścian, fotela, zwłaszcza palącej się jasno lampy. Oglądał ręce swoje, jakby w przekonaniu, że przylgnął do nich brud. Drżał na całem ciele.
Pani Beholdowa zrozumiała jego wstręt. Biegała rozwścieczona po pokoju. Wreszcie zwróciła się doń z krzykiem, wywijając przed nim lichtarzem z zapaloną świecą: „Ścierwo! myślisz, że mi zależy na tobie. Precz stąd — a jeżeli ważysz się pisnąć o tem, zmasakruję cię!“ Udawała, że wszystko to było żartem. Ale Kacper widział, jak rośnie jej groźny cień, rzucany przez światło świecy, z którą postępowała za nim, gdy cofał się