Przejdź do zawartości

Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Obecność Kacpra na pikniku zwabiła mnóstwo gapiów. Pomijamy szczegóły tej nad wyraz udatnej zabawy, pełnej wrzasku chłopców i pisku dziewcząt, opromienionej pod wieczór blaskiem lampjonów chińskich, urozmaiconej grzmiącemi tonami orkiestry dętej... Zaznaczmy jeno na marginesie, że Kacper nie doznawał zbytniej rozkoszy, ani kiedy go podrzucano w górę, ani kiedy młodsi chłopcy komenderowali nim, jak ciurą obozowym; zwłaszcza nie zachwyciło go to bynajmniej, gdy gromada chłopców oprowadzała go w procesji, wprowadziła na improwizowaną trybunę, a nad swą głową ujrzał naraz wznoszący się śród krzyku i śmiechu sztandar z napisem: „Jego Królewska Mość Kacperek I ze Szwindelburga“. Rezultatem było to, że jednego z chorążych schwycił za ucho, drugiego za włosy, że obydwaj — byli to mściwi synkowie generała, wstąpili z nim w bój na pięści, podrapali, posiniaczyli i wypuścili go ze swoich rączek dopiero na grzmiące wezwanie swego bitnego ojca. Pani Beholdowa pośpieszyła zabrać Kacpra z zabawy z wyrzutem: „Śliczne mi figle wyprawiasz!... Wstydź się!... Jazda do domu!“
Sama siadła na koźle i puściła konie galopem. Noc była ciemna; ani jednej gwiazdy na niebie. Koła potrącały o sęki, skakały po wyboistej drodze. Kacprowi podczas tej szalonej jazdy trzęsła się dusza ze strachu.
Kiedy znaleźli się w domu — okazało się, że nie było ani pana, ani nikogo ze służby. Pani Beholdowa zapaliła świecę i lampę w „zielonym