Przejdź do zawartości

Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jednak Kacprowi było żal małej. Mówił o tem ze sługą. Ta wyjaśniła złośliwie: „dziewczynę głodzą, bo znajda zjada wszystko.“ Oburzony, pobiegł do pani Beholdowej i upomniał ją z miną małego mędrca: „Jeżeli pani nie da jej więcej jeść, to ja sobie pójdę!“ Radczyni rozgniewała się na serjo: „A dokąd ty pójdziesz, młokosie? Gdzież ty masz swój dom?“
Zrodziło się w niej podejrzenie, że Kacper zakochał się w jej córce. Chciała go zmusić do spowiedzi na ten temat. Ale na jej pytania odpowiadał tak naiwnie, że aż zawstydziła się sama. „Grand Dieu! — wyrzekła w głos — toć on nawet nie rozumie, co to jest miłość. A ponieważ wbrew doskonałej opinji o jej cnocie, lubiła chadzać po ścieżkach romantycznych i ślizkich, coś zakotłowało w jej zacnej główce.
— Ależ nie! — mówiła sobie — choć gra anioła, jest dość dorosły, by wiedział, co czyni kogut z kurami. Wskazała mu przez okno studnię. „Czy słyszałeś o tem, że bocian przynosi dzieci ze studni? zapytała. Zdziwił się. „Nigdy!... ale przecież to niemożliwe. Jak on tam wleci. Przecież otwór zamknięty jest kratą.“
— Spójrz mi w oczy, głuptasku!
Spojrzał. Przed niewinnością jego oczu spuściła swoje. Podeszła do kredensu — wychyliła szybko kieliszek wina — wywijała mocno rękoma — wreszcie, stanąwszy przy oknie, mruknęła: „Jezu Chryste! nie wódź mnie na pokuszenie!“ Zaznaczmy, że była poza tem bardzo światłą kobietą, która przez okragły rok nie bywała w kościele.