Przejdź do zawartości

Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale pewnego dnia obudził w niej żarliwą ciekowość. Był w kuchni, kiedy rzeźnik przyniósł kawał surowego mięsa. Na ten widok oczy jego zabłysły zgrozą, twarz przekrzywiła się bólem. „Czy naprawdę przeraża tego głuptasa krew zwierzęca? Czy tylko świetnie udaje?!“ Przekonawszy się, że nie udaje, używała stale groźby: „Jeżeli mi będziesz chodził taki markotny, to zaprowadzę cię do rzeźni, i będziesz musiał patrzeć, jak obcina się łby cielętom!” Był tak wystraszony, że śmiała się zeń do rozpuku.
W samej rzeczy Kacper czuł się teraz bardzo nieszczęśliwy. Nie był w stanie zrozumieć pani Behold, jej min, spojrzeń, słów, postępków. Instynktownie nie lubił jej; dręczyła go każda spędzona z nią godzinka. Kosztowało go to wiele wysiłków, aby nie ujawnił swojej niechęci; zdobywał zwolna sztukę udania. Ubolewał też nad tem, że dyrektor szkoły oskarżył go przed jego obecnym urzędowym opiekunem, baronem Tucherem, iż nie ma chęci do nauki. W istocie, w tych nowych warunkach pracował z trudem.
Męczyła go jeszcze jedna rzecz. Czasem spotykał w odległych pokojach, lub na podwórzu widział z okiem utkwionem w studnię bladą kulejącą dziewczynkę, córkę Beholdów. Kiedy usiłował się zbliżyć do niej, pokazywała mu język i uciekała. Zmartwiony opowiadał o tem radcy. „Nie dbaj o to, Kacperku — mówił Behold, marszcząc czoło. Ona jest chora. Trzeba ją zostawić samej sobie!“