Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sko spokojne j bardzo piękne. Oczy patrzące a nieobecne, jakie zazwyczaj u posągów bywają.
Ale oto nagle w tych oczach zapalił się żywy, ogromny ból.
Oto jest, jaką ją z głębi świątyni ukazywano wtajemniczanym u schyłku wtórej „świętej“ nocy.
Matka bogów, symbol przedstworzennej światłości, Demeter...
Bez zdumienia spoglądam, że stoi, majestatyczną stopą depcąca prochy dawno zniszczonych przybytków swoich. Na tle tej pustki j trwożnego zmierzchu tak oczywiście zjawiona i tak samo — jakby nie było bezpowrotnego potoku czasu...
Z wyrazistością zupełną widzę w szarzejącem powietrzu posągowość jej boskich kształtów. Przygina mię swym ogromem, aliści nie niepokoi, ani też miesza.
Zasię z tych oczu, w których zapalił się żywy ból, poczynam uczyć się wielu rzeczy...
W jakiejś chwili dotknęła się skroni moich, może nie bezpośrednio, jeno kierunkiem rąk. Przebiega mię dziwne poczucie wsączającego się cicho strumienia...
Na fałdach rzeźbionego „chitonu“ zamigotał świetlisty obrazek; załomy szaty stają się miękkie, podatne, nieledwie żywe, a zaś wpośród nich, tajemniczym tchem przesuwa-