Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aliści musiało jej bywać ciężko.
Musiał się wydrzeć krzyk; jeden, w zgiełku wydarzeń niedosłyszany, ale takiem wytężeniem — ostatni, że po nim nastąpić mogła tylko śmierć — albo objawienie nowe.
Bo oto w pomroku zapadających chwil przedzgonnych wyłaniają się jakoweś ramiona i ruchem niewysłowionej tęsknoty ołtarz stawiają —
Nieznanemu Bogu...
Skończona tragedya starożytnych ludzi.
Aliści nie odchodźcie, widzowie.
Nie wiecież, jako w kolejach żywota pomiędzy ujściem, a wytryśnięciem przerwy niema?
Ciemno.
A wszakże to nie przeszkadza, że rozpoczęły się znowu dzieje.
Jeden głos ludzki wypełnia wszystką scenę. Kto słyszał taki dźwięk niepodobny czemukolwiek uprzedniemu na ziemi? Brzmienie tego głosu gorące: płomień i ciężkie, niewypłakane łzy. Człowiek, który tak mówi, trawiony jest miłością i z powodu onej miłości — bólem.
Słyszymy; rozeszło się w powietrzu.
„Mężowie ateńscy, we wszystkiem was widzę jakoby najpobożniejszemi... Bo idąc mimo bogi wasze, nalazłem ołtarz, na którym napisano: