Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W danym wypadku dragoman jest człowiekiem opasłym, co się Arabom rzadko zdarza. Na wydatnym brzuchu za pasem rewolwer, krótki rozwarty kaftan i tureckie ogromne szarawary, na głowie turban z kraciastej chusty. Bronzowa twarz lśni od potu, co bywa u imć dragomana każdorazowym objawem, gdy rzecz się toczy o monetę.
Bo tu widocznie targ. Wiedźma snać czegoś żąda, a tamci „namawiają“ do ustępliwości. Utworzyła się barwna grupa, pełna żywego ruchu, bowiem to wszystko miota się, wymachuje rękami. „Rozmowa“ dosięgła kulminacyjnego podniesienia; bębenki w uszach nienawykłego słuchacza narażone są na pewne niebezpieczeństwo.
Tymczasem słońce zalewa ten wszystek obraz potokami błogosławiących promieni.
Upływa pięć minut, dziesięć minut, podróżni z dostojną rezygnacyą usadowili się, każdy, jak mógł najlepiej; czekają. Aliści mniej więcej po paru kwadransach wiedźma dostaje srebrną monetę, pół „medżyda“; wierzeje tryumfalne rozwarto i dalsza podróż odbywa się bez przeszkody.
Czem był onego czasu Karmel, ta góra Boża, góra cudu w Starym Zakonie i widownia legendowej potęgi Eljasza?
Stoki i wszystek szczyt porastała przedziwna, zielona puszcza dębów, grusz dzikich