Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i migdałowych drzew. Na polankach wśród trawy rozbłyskiwały tysiące różnobarwistych, pachnących kwiatów.
Co noc obfita rosa okrywa błogosławieństwem górę Karmelu i dlatego nie niszczeje na niej zieloność nawet w ciągu skwarnego lata, gdy w całej Palestynie zsycha się wszystko i na czas obumiera.
Więc nieprzerwanie od krańca do krańca każdego roku szumiała puszcza dawna świeżym oddechem dębów, drzew migdałowych i grusz.
Ale nie na tem kończyła się piękność góry.
Oto północna część tego grzbietu wysokim i urwistym przylądkiem wybiega w morze.
Ostatnie zastępy leśne ujrzały się tedy na wyżynie z trzech stron otoczonej sinawym bezmiarem wzdychającego żywiołu. Wiatr, który powiał, obudził pieśń na dwa głosy. Stała, jak harfa dźwięcząca, zielona puszcza doczesnem bogactwem życia wezbrana, na stromym cyplu wysoko w obliczu wiecznego morza.
Tak było ongiś w okresie Starego Zakonu.
Tak było w dniu, kiedy Eljasz, najpotężniejszy z proroków, wstąpiwszy „na wierzch Karmelu, i nachyliwszy się ku ziemi, włożył twarz swoją między kolana swoje“, albowiem w duszy usłyszał nadchodzący „głos wielkie-