Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wychylić głowę z bolesnym i pytającym, a niewydanym jękiem.
Zgłuszony — zanim się dobył.
Noc stoi...
Przedranna, miesięczna, matowo jasna.
Nie wiesz, zali to białe przeczucie dnia, czy ostatnia poświata, którą wysoki księżyc daje?
Morze stało się mlecznej barwy.
Pod przeraźliwem sklepieniem to morze mleczno-białe już się nie łamie w skardze, ale w szaleństwie — krzyczy.
Zgłuszon twój jęk, człowieku.
Rozkołysana przestrzeń i beznadziejnie wzdęta; z białawych przepaści huk — nieskończenie smutny.
Szalony smutek ogarnia i twoje serce, człowieku.
Morze krzyczy, i niemasz, ktoby mówił inny.
Ale ty waż się sercem, i kładź swój smutek stworzony w poprzek hukowi jego, i kładź go pytaniem, ażcię przepastny, wezbrany ból — usłyszy.
I będzie wołanie twoje do morza:
„Nazwij słowo niewymówione, a które wiecznie w tobie... Oto je nosisz brzemieniem w łkaniu odmętów przez dzień i noc, i znowu dzień, i znowu noc, — nieustannie. Oto powstajesz niem w zlewie rozszalałych