Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierwszego na drogiej ziemi greckiej, stanęło za nami jakby widmo? Co prawda, tylko na mgnienie oka.
Było smutne i miało w sobie jakowąś bezbrzeżną melancholię nieuleczalnej pamięci,
Rozwiało się w przejrzystości powietrza i w radosnym przypływie słońca.
A może...
Te rzeczy umieją wchodzić w człowieka, że nie dostrzeże sposobu i chwili.
Ale nie pora o tem, nie pora! Otworzyły się takie błękitne, słoneczne, niewysłowione głębie!
Jeszcze raz zanurzyć się w to wszystko myślą i sercem... Jeszcze raz — przed powrotem...
Widzę ciebie, Eleuzis...
Jakże pluszcze i śpiewa u podnóża kamienistych pagórków szafirowa fala zatoki.
Koniec półwyspu wrzyna się tutaj klinem tak, że z wyniosłości współcześnie dojrzeć można oba ramiona obejmujących go wód. Wzgórza są nagie, skaliste i w wielkiem iskrzącem się słońcu ciche.
Taka sama cichość rozciągnęła się nad miasteczkiem. Jest skwar południa i ludzie tylko zrzadka tu i owdzie się snują.
Ubogie, szare, kamienne domki wcisnęły się aż pomiędzy ruiny, wkraczają na obszar zasłany rumowiskiem z marmurów...