Strona:Jadwiga Marcinowska - Vox clamantis.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wych. I Meszullam dźwignął się z trudem na nogi.
Josef Ben Ellem patrzał na to przez chwilkę, łypiąc niespokojnie oczyma. Był to nikły, wątły człowieczek. Niekiedy nadstawiał się z po czuciem godności przez się dźwiganej, aliści ten pozór obsuwał się zeń wnet jak płaszcz zbyt obszerny z ramion szczupłych i marnych; świadomość, że tak jest, wprawiała go w rozdrażnienie.
O stanowisko swe dbał. Pilnował się, aby w niczem nie ściągnąć na się niełaski groźnego króla. Bo Herod Idumejczyk wtrącał się w zarząd świątyni, arcykapłany już parokrotnie zmieniał jak łątki nie mające znaczenia i ręka jego ciężyła tu dolegliwie.
Dwaj »Katholikim« przyboczni urzędnicy, mający trzeci stopień w hierarchii, weszli tuż za Saganem.
Josef Ben Ellem, obiegłszy izbę oczyma, nieco piskliwym głosem zapytał:
— Kto nocy tej był stróżem kluczy Przybytku świętego?
— Kajafa Ben Josef — odrzekł mu ktoś z gromady.
Głos Sagana wzniósł się do jeszcze wyższego tonu, dzwonił cienko, znamionując naganę:
— Znowu Kajafa? Dlaczego dopuszczacie