Strona:Jack London - Wyga.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaki chcesz, ale czekaj, dopóki nie zobaczę jak gałka biega.
— Nie sądzisz chyba, że przy tym stole mam równe szanse? — mówił Kurzawa.
— Tak dobre jak i drugi.
— Ale nie tak dobre, jak bank.
— Czekaj, sam się przekonasz — nastawał Krótki. — Teraz! stawiaj!
W tej chwili właśnie krupier puścił wirującą gałkę na gładki brzeg toczącego się, podzielonego na działki, koła. Kurzawa, stojący na szarym końcu stołu, przechylił się przez jednego z graczy i na ślepo rzucił swego dolara.
Pieniądz potoczył się po gładkiem, zielonem suknie i padł w samym środku liczby „trzydzieści cztery”. Gałka zatrzymała się a krupier zawołał: — „trzydzieści cztery” wygrywa. — To mówiąc zgarnął wszystkie stawki i położył obok dolara Kurzawy trzydzieści pięć dolarów. Kurzawa zgarnął pieniądze a Krótki trzasnął go w plecy.
— A co, Kurzawa, może to nie prawdziwe natchnienie?
— Jakżeż to mogłem wiedzieć? Niema gadania, byłem pewny, że wygrasz. Gdyby nawet ten twój dolar padł na inny numer, wygrałbyś i tak. Kiedy natchnienie jest prawdziwe, wygrać musisz.
— A wyobraź sobie, coby było, gdyby wyszły dwa zera? — przekomarzał się Kurzawa, kiedy szli ku ladzie.
— Twój dolar padłby na dwa zera — odpowiedział Krótki. — Z tej sytuacji niema innego wyjścia.