Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z wyobraźnią rozszalałą przez trunek. To było życie szorstkie, nagie, dzikie i wolne, jedyne jakie w tych czasach kiedy się urodziłem i w tych krajach możliwe było do osiągnięcia. I powiem więcej jeszcze. Ono obiecywało wiele. To był dopiero początek. Od tego piasczystego cypla wiodła droga poprzez Złote Wrota do przestworzy i przygód w całym świecie, gdzie walki mogły się toczyć nie o starą koszulę, ani nawet nie o łódź skradzioną, ale o cele podniosłe, o wielkie, romantyczne rezultaty.
Ponieważ powiedziałem Scotty’emu, co myślę o jego bójce z takim starym człowiekiem jak French Frank, wynikła burda między nami i dołączyliśmy się do całego kłębowiska walczących. Scotty porzucił swoje stanowisko w mojej załodze i ulotnił się w nocy z parą moich kołder. Podczas nocy, kiedy piraci leżeli ogłupieni w swych kajutach, szkuner i Reindeer wypłynęły na głębokie wody i kołysały się na kotwicach. Skradziona łódź, przepełniona kamieniami i wodą spoczywała na dnie.
Wczesnym rankiem usłyszałem dzikie krzyki, rozlegające się z Reindeera i zataczając się wyszedłem w szarej mgle, aby ujrzeć widowisko, z którego całe wybrzeże śmiało się przez kilka dni. Piękna łódź skradziona leżała na szczerym piasku spłaszczona jak placek, a do niej przyczepiony był szkuner French Frank’a i Reindeer. Na nieszczęście dwie deski na Reindeerze były strzaskane grubym, dębowym drągiem, sterczącym z łodzi. Zaczynający się przypływ zalewał przez dziury kajutę Nelsona budząc go ze snu. Pomogłem mu wypompować wodę