Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a grubi policjanci przychodzili brać za bary zapaśników.
Niezapomniane chwile również były dla mnie, kiedy głowę miałem pełną dzikich, gwałtownych walk, bohaterskich przygód na morzu lub lądzie. Natomiast, mniej wielkie chwile były, kiedy włóczyłem się po ulicach, roznosząc gazety po domach. W szynkach, nawet idjoci, rozwaleni na stołach albo na podłodze przesypanej trocinami, byli przedmiotem mego podziwu i tajemniczości.
I trzeba dodać, że szynki były instytucjami uprawnionemi. Ojcowie miast sankcjonowali i zatwierdzali ich działalność. To nie były żadne straszne miejsca, jak sądzili chłopcy, który nie mieli sposobności poznać ich. Miały być podobno okropne, to znaczy, że były bardzo pociągające i to jest znamienne, że każdy chłopak pragnie je poznać. Tak samo, jak fach piratów, albo zatonięcie okrętu, albo bitwy, są też okropne, ale który zdrowy chłopak nie oddałby nieśmiertelnej duszy za to, aby uczestniczyć w podobnych sytuacjach?
Zresztą w szynkach spotykałem reporterów, wydawców, adwokatów, sędziów, których nazwiska i twarze znałem doskonale. Oni nadawali szynkom cechę aprobaty społeczeństwa. Oni też potwierdzali moje zdanie o uroku szynków. Oni, prawdopodobnie, musieli również znajdować w szynkach coś niepowszedniego i niezwykłego, co ja wyczuwałem. Co to było — nie wiedziałem; jednakże musi coś być, skoro mężczyźni lgną tam, jak brzęczące muchy do garnka z miodem. Nie miałem wówczas trosk żadnych, i świat wydawał mi się bardzo piękny, nie mogłem więc