Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedy miałem lat dziesięć, rodzina moja opuściła fermę i przeniosła się do miasta. I tutaj, w dziesiątym roku życia rozpocząłem żywot dziecka ulicy. Jedną z przyczyn tego była potrzeba zarobku, drugą, potrzeba ruchu. Wkrótce odkryłem drogę do publicznej bibljoteki i zaczytywałem się aż do nerwowego wyczerpania.
Na biednej fermie, gdzie dotychczas przebywałem, nie było wcale książek. Różnemi cudownemi sposobami wydostałem raz cztery książki, wspaniałe książki i połknąłem je łapczywie. Jedna z nich było to „Życie Garfielda,” druga Paul de Chaillusa „African travels,” trzecia, nowele Ouida z brakującemi czterdziestoma stronicami na końcu, a czwarta — Irvinga „Alhambra.” Tę ostatnią pożyczyła mi nauczycielka w szkole. Nie byłem bardzo śmiałem dzieckiem. Niepodobny byłem do Oliwiera Twiste i nie odważałem się prosić o cokolwiek. Kiedy zwróciłem „Alhambrę” nauczycielce, miałem nadzieję, że ona pożyczy mi inną książkę. A ponieważ to się nie stało, a przeciwnie, nauczycielka osądziła mię za niezdolnego do czytania, płakałem przez całą drogę, idąc trzy mile ze szkoły do fermy. Czekałem, łudząc się, że nauczycielka pożyczy mi wreszcie jakąś książkę. Po pewnym czasie nerwy moje doszły do takiego stopnia naprężenia, że gotów byłem prosić ją sam, ale nigdy nie osiągnąłem szczytu takiego zuchwalstwa.
Kiedy znalazłem się w mieście Oakland, na półkach bibljoteki publicznej odkryłem nowy olbrzymi świat poza znanym mi dotychczas. Tam było mnó-