Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spełniam posłusznie rozkaz, gdyż po mózgu moim uwijają się już mikroby alkoholu i przepijając do mych smutnych myślicieli na półkach, cytuje Ryszarda Hovey:

„Patrz! życie, miłość, jak o noc i dzień
„Rzucają ci pod nogi szczęścia czar;
„Więc użyj, póki w twoich piersiach tchnień.
„Za chwilę bowiem będziesz w śwecie mar.”

„Mam cię” — krzyczy Biała Logika.
„Nie” — opieram się, a mikroby odbierają mi siły. — „Wiem kim jesteś i nie lękam się ciebie. Pod maską hedonizmu ty sama jesteś Kostuchą, a droga twoja wiedzie w noc. Hedonizm to głupstwo; najwyżej jest on kompromisem płytkiego głupstwa.”
„A więc mam cię” — przerywa mi z krzykiem Biała Logika:

„Lecz gdy znużony jesteś życiem tem,
„To czarę śmierci wychyl jednym tchem.
„Po śmierci obudzenia nie bój się.”

Lecz ja z uśmiechem stawiam opór, albowiem wiem w tej chwili, że Biała Logika jest tylko zwodniczą marą, szeptem wabiąca ku śmierci. Sama się zdemaskowała i skierowała ostrze rozumowania przeciwko sobie, pobudzając swymi własnymi mikrobami do życia dawne iluzje; i znów powstaje, przemawia do mnie ów głos młodości, i powiada mi, że posiadam w sobie jeszcze tę siłę możliwości, o których nieistnieniu przekonały mię życie i książki.
Gong woła na obiad i pobudza mą przewróconą szklankę do współbrzmienia. Kpiąc z Białej Logiki, wychodzę i przyłączam się do moich gości,