Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ności. Wije się na swym śmietniku i jak dziecię, pozostawione z karzełkami sam na sam w ciemności, woła do bogów, że jest ich młodszym bratem, niewolnikiem ciał, które ma prawo do takiej samej wolności jak oni — personifikacje egotyzmu, twory tęsknoty za nadprzyrodzonem; mgliste sny, które znikają wraz z śniącym, które nie istnieją, gdy i on nie istnieje.
„To nic nowego, to kłamstwa życiowe, które sobie opowiadają ludzie, mrucząc i szepcąc je, niby tajemnicze zaklęcia przeciw potędze ciemności. Alchemicy, znachorzy i czarodzieje, to ojcowie metafizyki. Noc i Kostucha, to ludojady, strzegące zazdrośnie drogi, wiodwącej do światła i życia. A metafizycy chcieliby uchodzić za tych, którzy tę zdobyli, nawet za cenę kłamstwa. Trapi ich żelazne prawo Eklezjasty, że ludzie giną, jak dzikie zwierzęta, i że ich samych równy czeka koniec, i uwierzyli prawie, że wiara ich stanie się szematem, religja środkiem tajemnym, a filozofja planem niezawodnym, jak okpić Kostuchę i Noc Wieczystą.
„Błędne ogniki, opary mistycyzmu, oddźwięki psychiczne, orgje duszy, lamenty w cieniu, zabobony gnostycyzmu, pajęczyny frazesów, kaskady słów, paplający subiektywizm, błądzenie po omacku, bzdury, brednie entologiczne, halucynacje panpsychiczne — oto śmiecie, fantomy nadziei, zapełniające twe półki. Spójrz na te smutne duchy, smutnych szaleńców, namiętnych buntowników, na twego Schopenhauera, twego Strindberga, Tołstoja i Nietzschego. Spójrz, szklanka twa próżna. Nalej i zapomnij.”