Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

złuda i zaślepienie staną się jak ta słomka, porwana przez prąd rzeki”.
Łykając Scotch przypominam sobie innego chińskiego filozofa Chuang-Tau, który rozjaśnił mroczną tajemnicę tej krainy snów, zwanej życiem, mówiąc: „I zaprawdę powiadam wam, iż żal ogarnia tych, którzy niegdyś uporczywie trzymali się życia. Którzy marzyli o uczcie, obudzili się do płaczu i zgrzytania zębów. Tych którzy marzyli o umartwianiu i rozpaczy, spotyka ten sam los po obudzeniu się. Śnią, nie wiedząc, że śnią. Niektórzy uważają prawdziwe sny za jawę, i dopiero gdy się obudzą, poznają, iż to był tylko sen... Głupi sądzą, iż są na jawie i schlebiają sobie, jak gdyby naprawdę byli książętami i chłopami. Snem był Konfucjusz, snem jesteś i ty. A ja sam, który wam mówię, iż snem jesteście, sam jestem tylko snem...
„Raz, przed wiekami, śniłem ja, Chuang-Tsu, że jestem motylem fruwającym tu i tam, o wszystkich uczuciach i instynktach motyla. Miałem wówczas jedynie świadomość ulegania popędom motylim, nie zdając sobie zupełnie sprawy z mych cech ludzkich. Nagle budzę się i leżę, ja, ja sam... Nie wiem teraz, czy byłem wówczas człowiekiem, który śnił, iż jest motylem, czyli jestem motylem, który śni obecnie, iż jest człowiekiem...”