Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że wszechświat specjalnie dla niego został stworzony i że przeznaczonem mu żyć wiecznie w niematerialnych, nadprzyrodzonych, regjonach, stworzonych przez niego i jemu podobnych w zaślepieniu i złudzie.
„Lecz ty, który zgłębiłeś księgi i cieszysz się mem strasznem zaufaniem — wiesz czem on jest, bratem twoim i nicości. Kosmiczny żart, wybryk chemji, odziane zwierzę, które wyłoniło się dzięki przypadkowi z oceanu ryczącej zwierzęcości, od której różni się tylko przeciwstawnemi kciukami. Brat goryla i szympansa. Rozdrażniony bije się w pierś, wyje i miota się w szale kataleptycznym. Odruchy jego przyrodzone są powtorne; jest zlepkiem wszelkiego rodzaju instynktów, nurtujących w jego jaskiniowej podświadomości.”
„A przecież śni on o nieśmiertelności” — mówię nieśmiało — „czas to nie cud przedziwny, że taki kretyn dosiada jednak wierzchowca czasu i cwałuje w wieczność?”
„Ba” — brzmi odpowiedź — „a czy ty chciałbyś porzucić książki i zamienić się z tym uosobieniem głodu i pragnienia, z tą marjonetką, nie mającą nic prócz żołądka i nerek?”
„Jedynie głupi są szczęśliwi,” — odpieram.
„Zatem ideałem szczęścia jest dla ciebie galaretowaty organizm, pływający w stojącej, letniej i brudnej kałuży? hę?”
Och! nie sprosta John’owi Barleycorn jego niewolnik.
„Cofnięty o jeden stopień od unicestwiającej rozkoszy nirwany” — ciągnie Biała Logika — „Otóż