Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyższa prawda, której ślady starałem się wyrwać z pamięci; prawda ta była tak przygniatającą, że nie chciałem jej brać poważnie i tylko zlekka igrałem z nią, tak lekko jak sen usypiającego psa, którego budzić nie miałem zamiaru. Dotykałem drzemiącej prawdy, nie budząc jej, albowiem byłem zbyt mądry, nauczony ciosami, których doznałem. Teraz jednak budzi ją Biała Logika czy chcę, czy nie chcę; Biała Logika jest potężna i nie boi się potworów, wyległych z mar sennych.
„Choć mnie potępią wszyscy lekarze świata” — szepce mi Biała Logika do ucha, gdy jadę konno — „cóż z tego? Wszak jestem prawdą, jak wiesz. Jesteś wobec mnie bezsilny. Mówią, że popycham do śmierci. Cóż z tego? Ona jest prawdą. Życie kłamie, aby zwabić ku sobie; wieczna fala kłamstwa. Życie to zawrotny taniec w sferze eteru, potężny przypływ i odpływ zjaw, wleczonych przez koła księżycowe, niewidzialne dla oczu naszych. Zjawy to duchy. Życie to kraina duchów, w której zjawy zmieniają postać, spływają się w jedno, mijają się, powstają i nikną, robiąc miejsce dla innych, podobnych fantomów. I ty też jesteś taką zjawą, powstałą z całego łańcucha duchów. Świadomość tych zjaw to złuda. Złudzenia twe, to tylko obraz twych pragnień. Owe miraże chaosu, ten ocean zjaw wydobywa i kształtuje cię z mgieł przeszłości, a potem znów pogrąża cię w otchłanie zapomnienia, w mroczne kraje przyszłości. Życie to znikoma chimera, i ty jesteś chimerą. W nieskończonym łańcuchu duchów powstałeś bełkocąc z pro-