Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odważę się, wśród dzikiej burzy nocnej, na skok ze szczytu masztu, gdy od uchwycenia liny pewną dłonią życie zależało. Nigdy już nie poprowadzę psiego zaprzęgu tysiącami mil na szlaku północy.
Zdaję sobie z tego sprawę, że w znikomem ciele, które zaczęło umierać od chwili narodzin, tkwi szkielet, że pod powłoką mięsa, zwaną twarzą, mam beznosą czaszkę kostuchy. A wszystko to nawet dreszczem mnie nie przejmuje. Bać się, znaczy być zdrowym. Strach przed śmiercią zachęca do życia. Ale klątwa Białej Logiki polega właśnie na tem, że odbiera strach. Weltszmerc Białej Logiki sprawia, iż wesoło spoglądasz kostusze w oczodoły i kpisz z fatamorgany życia.
Siedzę na koniu i rozglądam się wokół; wszędzie widzę bezlitosne i bezkresne obszary, ukształtowane przez przyrodę. Biała Logika upiera się, by koniecznie sięgnąć do dawno zapomnianych ksiąg i wyszukać nazwy naukowe tych cudowności, które poezja moja spowija w mgłę cudu. Nade mną brzęczenie i szum i wiem, że jestto rój muszek, wchłaniających odrobinę powietrza przez mgnienie króciutkiego żywota.
Wracam do farmy naprzełaj. Zmierzch zapada; drapieżne zwierzęta wychodzą na żer. Przyglądam się tej bolesnej tragedji życia, pożeranego przez inne życie. Stoi to poza granicami moralności. Tylko ludzie znają moralność, ludzie ją stworzyli — postawili reguły gwałcenia życia, uświęcając prawdą niższego rzędu. Wszystkie te myśli nasunęły mi się już raz, podczas długiej, uporczywej choroby. To była ta