Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tam dziesiątki tysięcy radosnych objawów. Jestem władcą w królestwie ducha, a pyłki, które tratuję, korzą się przede mną...
A jednak spoglądałem niechętnem okiem na piękno dokoła mnie, dziwiąc się sam sobie, i skwaszony rozmyślałem nad tem, jak mizerną figurą jestem w tym świecie, który dotąd obchodził się beze mnie i w przyszłości beze mnie się obejdzie. Na myśl mi przychodzą ludzie, którym serca pękały, a plecy garbiły się nad tą dziką opoką, będącą obecnie moją własnością. Własnością? — jakgdyby coś wiecznego mogło należeć do śmiertelnika! Tamci przeminęli i ja przeminę. Tamci trudzili się, karczowali, sadzili; oczy zbolałe ze znużenia wychodziły z orbit, gdy znojem strudzone ciała odpoczywały przy tych samych wschodach i zachodach słońca, a podobne smugi mgły morskiej wiatr przemycał przez pasmo gór, ozłoconych boskim winem. Pomarli oni wszyscy i wiem, że ja też, i to wkrótce, zejdę z tego świata;
Zejdę? Już schodzę. W szczęce mojej pozostawili ślady dentyści, uzupełniając cząsteczki, które zamarły. Gdzież są moje młode pięści? Dawne bójki zniszczyły je bezpowrotnie. Uderzenie w czaszkę człowieka, którego imię utonęło w niepamięci, ubezwładniło tę pięść na zawsze. Druga zgruchotana w wolnej walce catch-as-catch-can. Mój szybki bieg należy do przeszłości. Ścięgna nóg moich nie mają już sprężystości, jak w owych dniach, gdym je wśród orgji nocnych i dni znojnych zdarł, zniszczył, nadwerężył. Nigdy już nie wygramolę się na reje i nie