Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

posadziłem. Z każdego okna mego domu patrzą na mnie, wyniesione potężnie, sterczące ku niebu.
Życie me upływa w cudnej okolicy. Na miljon, nawet stu ludzi nie było tak szczęśliwych, jak ja. A przecież jestem smutny pośród wszystkich dostatków. Jestem smutny, gdyż towarzyszem moim jest John Barleycorn. A dlatego jest ze mną John Barleycorn, albowiem urodziłem się w epoce, którą kiedyś pokolenia kulturalne nazwą ciemnymi wiekami chaosu. John Barleycorn jest ze mną, albowiem za dni mej nieopatrznej młodości był on dostępnym na każdym kroku, kuszący na każdym rogu, wabiący na każdej ulicy. Pseudocywylizacja, w której okresie na świat przyszedłem, pozwalała na publiczną sprzedaż tej trucizny duszy. Takim był porządek życia, że ja, jak i miljon innych, wpadałem w zasadzkę i bywałem wleczony do owych jaskiń trucicielskich.
Przebrnij ze mną jedno z owych mirjad bagien melancholji, w którą pogrąża John Barleycorn. Jadę wierzchem po mej pięknej farmie, na wspaniałym koniu. Powietrze jak wino upojne, a winne grona rumienią okoliczne wzgórki płomieniem jesieni. Poprzez pasmo gór Senoma przekradają się smugi mgły morskiej. Popołudniowe słońce drzemie na sennem niebie. Czegóż mi brak, bym się radował życiem. Sam jestem jak promieniejące słońce. Tkanki moje tchną pełnią życia. Poruszam się, posiadam moc ruchu, kieruję ruchami stworzeń, nad któremi panuję. Miłuję przepych istnienia i wrażliwy jestem na szlachetne porywy i szczytne zamierzenia. Chwy-