Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i nikt mnie nie podglądał, kupowałem słodycze i zajadłam je z rozkoszą.
Podnieśliśmy kotwicę przy wesołych śpiewach i wypłynęliśmy z portu Yokohama do San-Francisco. Wzięliśmy kierunek północny i przy stałym wietrze od tyłu przebyliśmy przez Pacyfik po trzydziestu siedmiu dniach dzielnej żeglugi. W dniu wypłaty należało nam się moc pieniędzy, a przez trzydzieści siedm ani jeden łyk alkoholu nie zamącił naszych umysłów, snuliśmy więc bez przerwy plany zużycia naszych pieniędzy.
Pierwszem naszem postanowieniem (było to, zapewne odwieczne zresztą marzenie istot związanych z kasztelem: „Precz z hienami pokoi umeblowanych”. Następnie — mimochodem — przychodził żal lekkomyślnie przetrwonionych sum w Yokohamie. Poczem, każdy z nas oddawał się swym wymarzonym wizjom przyszłości. Victor, naprzykład, oświadczył iż bespośrednio po wylądowaniu w San-Francisco minie front wodny, nie zatrzymując się na Wybrzeżu Barbary, i da ogłoszenie do gazet, że poszukuje mieszkania przy skromnej rodzinie robotniczej. „Następnie” — prawił Victor — „pójdę na tydzień dwa do jakiej szkoły tańców, żeby się poprostu zapoznać tam z dziewczętami i chłopcami. Będę chodził na rozmaite zebrania taneczne, zaproszą mnie do siebie do domów, na wycieczki i tem podobne zabawy; mając tyle pieniędzy, dam sobie radę do następnego stycznia kiedy ponowne wyruszą na połów fok”.
Nie; nie ma zamiaru pić. Wiedział już, czem to pachnie, szczególnie czem to pachnie dla niego; —