Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ków, w których zbierali się marynarze. Od czasu do czasu któryś z nas dla urozmaicenia urżnął się dokumentnie. W podobnym stanie zdobyłem się na czyn iście bohaterski, podpłynąłem bowiem do szkunera o północy i położyłem się spokojnie spać, a tym czasem policja portowa szukała mego ciała i wreszcie przywiozła z brzegu moje ubranie celem zbadania identyczności.
Być może, iż wyobrażałem sobie, że ludzie upijali się dla popełniania podobnych czynów. W naszym maleńkim światku czyn mój należał do wiekopomnych. Cały port o niczem innem nie mówił. Kilka dni zażywałem sławy wśród wioślarzy japońskich i w szynkowniach. Zdarzenie godne wypisania złotemi literami. Zdarzenie godne wieczystej pamięci i można je było z dumą opowiadać. Cudowna chwila w życiu, tak samo jak przedarcie się Victora przez papierowe ściany herbaciarni na wyspach Bonin, a nawet ograbienie mnie przez owych zbiegłych chłopców okrętowych.
Jądrem sprawy było to, że czar John’a Barleycorn był dla mnie nadal tajemnicą. Organizm mój był tak dalece normalny, że sam alkohol wcale mnie nie nęcił; przemiany chemiczne które wywoływał w mym ustroju nie zadawalały mnie, gdyż nie czułem potrzeby podobnych przemian. Piłem, gdyż środowisko, w którem przebywałem piło również, a w usposobieniu mojem leżało to, że nie chciałem uchodzić za coś gorszego od innych, gdy zabawiali się w chwilach wolnych od zajęć. W owym czasie byłem wciąż jeszcze łakomczuchem, i w chwilach, gdy byłem sam