Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dały rozkosze raju. Mężczyźni tonęli w ogniu jej źrenic.
Marja Valenzuela była przytem bogatą, bogatszą nawet odemnie, znanego w Ekwadorze bogacza. Ale John Hąrned nie łaszczył się na jej pieniądze. Miał serce. Bardzo dziwne serce. Był szalonym. Nie pojechał do Limy. Opuścił statek w Gwajakwilu i podążył do Quito. Marja Valenzuela powracała wówczas z Europy oraz innych krajów. Nie wiem, co widziała w tym człowieku. Podobał się jej jednak. Wiem o tem z pewnością. Inaczej John Harned nie pociągnąłby za nią do Quito. Sama mu to zaproponowała. Pamiętam bardzo dobrze jak się to odbyło.
— Proszę pojechać ze mną do Quito — powiedziała. — Pokażę panu sport wymagający wiele odwagi i zręczności, wspaniały sport — walkę byków.
Na to on odparł:
— Jadę przecież do Limy, nie do Quito. Taki przynajmniej mam cel podróży.
— Jedzie pan wszak dla przyjemności? — zagadnęła Marja Valenzuela.
I mówiąc to spojrzała nań tak, jak tylko Marja Valenzuela spoglądać mogła. Oczy jej były pełne płomienniej obietnicy.
Pojechał, file nie dla walki byków. O, bynajmniej. Pojechał jedynie dlatego, że zapragnął zdobyć to, co dostrzegł w jej oczach. Takie kobiety jak Maria Valenzuela rodzą się raz na sto lat. Nie na-