Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zostali znowu sami we dwoje.
— Czy pani nie zechciałaby łaskawie odpowiedzieć mi na jedno pytanie — rzekł mężczyzna. — Służący mówił coś o dzwonku. Byłem bardzo uważny podczas naszej poprzedniej rozmowy. Nie zauważyłem aby pani dzwoniła.
— Dzwonek znajdował się pod stołem, głupcze Przycisnęłam go nogą.
— Dziękuję pani. Podejrzewałem, że kiedyś już spotkałem istotę podobną do pani. Teraz jestem tego pewien. A więc podczas gdy ja ufny najzupełniej mówiłem czystą prawdę, pani okłamywała mnie najohydniej jak prawdziwa djablica.
Roześmiała się szyderczo.
— Proszę bardzo. Niechże pan mówi dalej. Niech pan sobie ulży. To wszystko jest bardzo interesujące.
— Robiła pani słodkie i łagodne oczy, udawała pani przez cały czas naszej rozmowy obłudną sympatję, jednocześnie przyciskając stopą dzwonek ukryty pod stołem. No, dobrze. W tem jeszcze znajduję pociechę. Wolę być sobą, biednym Hugonem Lukę, mającym do odsiedzenia dziesięć lat kary, niż tkwić w pani skórze. O, tak. Piekło roi się od istot podobnych do pani.
Przez jakiś czas panowała cisza. Mężczyzna nie spuszczał z oka kobiety, obserwował ją pilnie i obmyślał swój plan.
— Dalej, dalej — nalegała. — Niech pan powie coś jeszcze.