Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jej twarz pobladła nagle jak papier.
— Radzę panu liczyć się ze słowami — rzuciła.
— Dlaczegóż? — szydził. — Przecież na zastrzelenie mnie nie starczy pani odwagi. Świat zaiste upadł bardzo nisko, skoro wałęsają się po nim takie jak pani istoty, nie pogrążył się jednak do tego stopnia, aby pani mogła się odważyć na wywiercenie mi dziury w piersi. Pani jest złą kobietą, tegom pewien, najgorszem jednak wydaje mi się to, że pani jest zbyt słabą w swej złości. Cóż to znaczy zabić człowieka? A jednak nie znajduje pani dość siły aby to uczynić. To właśnie wydaje mi się najpoważniejszą usterką w pani charakterze.
— Jeszcze raz proszę liczyć się ze słowami — odparła. — Uprzedzam, że pan poniesie konsekwencję. To co pan mówi teraz odbije się na wyroku.
Pogróżka nie stropiła go wcale.
— Dziwię się doprawdy — ciągnął dalej — że dobry Bóg pozwala takim jak pani kobietom grasować po świecie. A przecież takie istoty są prawdziwą zakałą ludzkości. Gdybym był Bogiem...
Urwał, gdyż w tej chwili do pokoju wszedł kamerdyner.
— Myślę, proszę jaśnie pani, że telefon się zepsuł. Może druty się poplątały, albo co. Nie mogłem uzyskać połączenia z centralą.
— W takim więc razie zawołaj jednego z ludzi — połeciła. — Poślij go do komisariatu i wróć tutaj.