Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Roześmiała się beztrosko.
— Bo są złodzieje i złodzieje. Nie boję się pana, gdyż mam pewność, że nie należy pan do rzędu ludzi, którzy mogą skrzywdzić kobietę. Proszę, porozmawiajmy chwilę. Nikt nam tu nie przeszkodzi. Jestem zupełnie sama dziś w domu. Mój... mój ojciec wyjechał nocnym pociągiem do Nowego Yorku. Służba śpi. Chciałabym pana poczęstować czemkolwiek. Kobiety przecież zawsze przyjmują kolacją włamywaczy, których zastają na gorącym uczynku kradzieży. Tak przynajmniej dzieje się w powieściach. Nie wiem tylko gdzie są schowane potrawy. Ale może wypiłby pan cokolwiek?
Wahał się z odpowiedzią. Widziała jednak, że w oczach jego rósł podziw dla jej odwagi.
— Nie boi się mnie pan, nieprawdaż? — pytała. — Nie otruję pana. Zaręczam. Będę pić wraz z panem aby usunąć wszelkie wątpliwości.
— Pani wprawia mnie w zdumienie — zadecydował wreszcie, zdejmując po raz pierwszy dłoń z kolby rewolweru i pozwalając mu luźno zawisnąć u boku. — Teraz już nikomu nie pozwolę zapewniać mnie, że kobiety miejskie są tchórzliwe. Pani jest odważną małą ślicznotką. Najwięcej zaś zdumiewa mnie pani ufność. Proszę mi wierzyć, że niewiele znalazłoby się kobiet, a nawet bodajże i mężczyzn, którzyby z uzbrojonym w rewolwer bandytą prowadzili rozmowę, w sposób równie swobodny jak pani.
Uśmiechnęła się. Pochlebiał jej ten komple-