Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem oczywiście, że pani musi nią być. Teraz zaś poproszę uprzejmie o wskazanie mi wyjścia, jeśli to nie sprawi pani nadmiernego kłopotu.
— Nie widzę powodu. Dlaczego właściwie miałabym to uczynić? Jest pan przecież złodziejem i włamywaczem.
— Istotnie — odciął się szybko. — Nie jestem jednak brutalnym prostakiem. Gdyby tak było, to zamiast rozmawiać grzecznie, zdarbym pani napewno te pierścionki z palców. Ale przyszedłem tu jedynie aby podskubać starego Setliffe’a, nie zaś rabować klejnoty niewiastom. Jeżeli jednak pani nie zechce się usunąć z drogi, naówczas postaram się sam odszukać wyjście.
Pani Setliffe była przenikliwą kobietą. Poczuła w tej chwili, że nie potrzebuje się obawiać człowieka tego rodzaju. Powzięła zresztą pewność, że nie był to zwykły rzezimieszek. Ze sposobu jego mówienia zgadywała również, że nie był mieszkańcem miast. Wyczuwała wiejące odeń tchnienie szerokich, wolnych obszarów.
Przygoda zaczynała ją intrygować.
— Przypuśćmy jednak, że zacznę krzyczeć — rzekła. — Mogłabym przecież zawołać o pomoc. Sądzę, że nie zastrzeliłby pan... kobiety.
Zauważyła przelotny błysk piwnych oczu. Odpowiedział wolno i po dłuższym namyśle, jakby rozstrzygał nader trudne zagadnienie.
— Myślę, że w takim wypadku zatkałbym pani usta. Ogłuszyłbym panią wreszcie.