Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

był wymierzony wprost w jej ciało, nie z wyciągniętej jednak ręki, lecz z biodra, na którem opierał się łokieć człowieka,
— Och — wyrzekła. — Przepraszam. Przeraziłam się. Czego tu pan właściwie szuka?
Wargi człowieka zadrgały od powstrzymywanego śmiechu.
— Właściwie szukałem wyjścia. Zabłądziłem w tym labiryncie. Jeżeli pani zechce łaskawie wskazać mi wyjście, to zaręczam że opuszczę ten dom, nie sprawiając dalszego kłopotu.
— No, dobrze. Ale co pan robił tutaj? — zapytała szorstkim nieco tonem kobiety, przyzwyczajonej do wydawania rozkazów.
— Kradłem, proszę pani. To wszystko. Rozglądałem się właśnie, szukając co mógłbym stąd zabrać. Sądziłem że pani niema w domu. Widziałem przecież jak wsiadała pani do auta w towarzystwie starszego pana. Przypuszczam, że był to pani ojciec. Zapewne jest pani panną Setliffe.
Pani Setliffe spostrzegła błąd i postanowiła nie wyprowadzać zeń nocnego przybysza. Błąd zresztą pochlebiał jej. Był dla niej mimowolnym komplementem.
— Skądże pan wie, że jestem panną Setliffe? — spytała.
— Wszakże to jest dom starego Setliffe’a, nieprawdaż?
Skinęła głową.
— Nie wiedziałem, że stary ma córkę. Odgad-