Przejdź do zawartości

Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Napewno zbójcy — szepnął mi Filofej przez ramię.
— A na cóż oni czekają? — zapytałem go także szeptem.
— A oto tam przed nami, nad strumieniem jest mostek: oni nas tam... Oni zawsze tak, koło mostów. Nasza sprawa panie czysta — dodał z westchnieniem — wątpię, czy puszczą nas żywych. Im, bo o to głównie chodzi, żeby ślady zatrzeć. Jednego mi żal, panie: trójka moja przepadła i nie dostanie się braciom.
Byłbym się zdziwił, że Filofej w podobnej chwili może jeszcze myśleć o swoich koniach, lecz przyznam się, że ja sam nie o nim myślałem. Czy rzeczywiście zabiją? — myślałem w duchu. — Za cóż? Przecież oddam im wszystko, co mam przy sobie.
Zbliżaliśmy się do mostku, widać go było coraz wyraźniej.
Nagle dały się słyszeć głośne krzyki, trójka przed nami zerwała się, popędziła cwałem i dobiegłszy do mostku, stanęła jak wryta.
Serce mi się ścisnęło.
— O bracie Filofeju — rzekłem — jedziemy na pewną śmierć. Przebacz mi, ponieważ ja ciebie zgubiłem.
— Jakaż twoja wina, panie? Losu swego nikt nie uniknie. No, kudłaty, koniku mój wierny, rusz bracie naprzód, usłuż ostatni raz: wszystko jedno, Boże błogosław!
I puścił swoją trójkę kłusem.
Zaczęliśmy przybliżać się do mostku i do tej nieruchomej, groźnej telegi: na niej wszystko nagle