Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To jest... znaczy... ja — rzekł chłop głosem ochrypłym, wstrząsając rzadkiemi włosami i mnąc czapkę w ręku. — Ja znaczy...
— Jak się nazywasz? — spytałem.
Chłop zastanowił się.
— Jak się nazywam?
— Tak. Jak ci na imię?
— A imię moje: Filofej.
— Otóż, widzisz Filofeju, słyszałem, że masz konie. Przyprowadź-że tu trójkę, zaprzęgnij do mego tarantasa, jest on dość lekki, i zawieź mnie do Tuły. Teraz noc księżycowa, widna i chłodna. Jakaż droga?
— Droga? a droga... tak sobie. Jedno tylko jest miejsce nieładne, ale to nic.
— Cóż to za miejsce?
— A to przez rzeczkę przejeżdża się w bród.
— Czy to pan sam chce jechać do Tuły? — zapytał Jermołaj.
— Sam.
— No, no — mruknął mój wierny sługa — no, no — powtórzył, splunął i wyszedł.
Widocznie już wycieczka do Tuły nie wydawała mu się ponętną.
— Czy drogę znasz dobrze? — spytałem Filofeja.
— Jakżebym drogi nie znał! Tylko, znaczy, jak pan chce, nie mogę. Jakże tak nagle...
Pokazało się, że Jermołaj, wynajmując chłopa, oświadczył, że mu zapłacę i tyle... Chłop jednak, chociaż według zdania Jermołaja głupi, nie chciał poprzestać na tem ogólnikowem oświadczeniu. Zażądał odemnie pięćdziesięciu rubli asygnacyjnych, cenę