Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to były jakieś wyrazy — i rozśmiała się także jakoś niedobrze.
Przepędziłem z nią prawie całą noc; nad ranem wyszedłem jak zagorzały i powróciłem do niej już za dnia, po herbacie. Boże! Boże! Poznać jej nie było można, tak się zmieniła!.. Zapewniam pana honorem, że teraz literalnie pojąć nie jestem w stanie, jak mogłem wytrzymać te tortury. Trzy dni i trzy noce przemęczyła się jeszcze moja chora... i jakie noce! Co ona do mnie mówiła! A ostatniej nocy, wyobraź pan sobie, siedzę przy niej i już tylko proszę Boga w duchu, aby ją zabrał prędzej i mnie także — wtem matka staruszka wchodzi do pokoju. Już w wigilię tego dnia powiedziałem był matce, że stan jest groźny, nadzieja bardzo słaba i że wartoby posłać po duchownego. Chora, zobaczywszy matkę, rzekła: — Jakto dobrze, mamo, żeś przyszła, spojrzyj na nas, my się kochamy, daliśmy sobie słowo. — Co ona, doktorze, co ona? — zapytała matka. Zmartwiałem. — Bredzi — rzekłem — w gorączce. A ona na to: — Nie zaprzeczaj, przed chwilą mówiłeś inaczej i pierścionek przyjąłeś odemnie. Dlaczego udajesz? Matka jest dobra, przebaczy, zrozumie, a ja umieram, więc pocóż mam kłamać? Daj mi rękę... Wybiegłem z pokoju... Staruszka domyślała się....
— Nie będę pana męczył dłużej opowiadaniem, a przyznam się, że i mnie samemu ciężko przypominać to wszystko... Na drugi dzień moja chora umarła. Niech jej Bóg da królestwo niebieskie — dodał z westchnieniem. Przed śmiercią kazała wszystkim wyjść z pokoju i została ze mną sam na sam. — Wybacz mi pan — rzekła — być może, że zawiniłam