Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czego chcecie?
— Jechać do Włoch — rzekł Piotr.
— A cóż mnie to obchodzi?
— Słyszeliśmy, że statek niedługo odpłynie, więc chcielibyśmy — tłómaczył grzecznie Jerzy, lecz kapitan nie dał mu skończyć.
— A jedźcie sobie do stu piorunów! — krzyknął.
Staremu Piotrowi krew uderzyła do głowy i kto wie, czy nie byłby zrobił awantury, gdyby nie Jerzy, który pociągnął go za rękaw. Tymczasem kapitan spostrzegł pewno kogoś, kogo od dawna wyczekiwał, bo skwapliwie rzucił się ku jakiemuś idącemu naprzeciw mężczyźnie. Spotkali się niebawem, przybysz podał mu jakieś papiery.
— Ważne — rzekł — całą siłą żagli płyńcie ku Gibraltarowi. Jest to nieoceniony dokument dla Anglii.
— Będę się śpieszył — odparł kapitan.
— I zostaniesz pan dobrze wynagrodzony.
— Spodziewam się, gdyż dla was poświęcam moje dochody. Nie ma pięciu minut, jak trafiało mi się dwóch podróżnych, którzy chcieli się koniecznie do Włoch dostać. Byliby dobrze zapłacili, lecz odprawiłem ich z kwitkiem, mając wasz interes na oku. O, widać ich jeszcze...
Mówiąc to, wskazał palcem na oddalających się zwolna Piotra i Jerzego.
— Jeden stary, drugi młody — dodał jeszcze — obaj w bretońskich bluzach. Strasznie im pilno do Włoch.