Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nieznajomy pogonił wzrokiem we wskazanym kierunku, poczem obrócił się żywo do kapitana.
— Zabierz ich pan na swój statek, chociażby darmo — rzekł natarczywie.
Kapitan spojrzał na niego zdumiony.
— Biegnij pan natychmiast za nimi — nalegał obcy jeszcze energiczniej, a gdy i teraz stary marynarz nie ruszył się z miejsca, pochylił się ku niemu i szepnął:
— Z rozkazu komitetu.
Usłyszawszy to, kapitan puścił się natychmiast w pogoń za podróżnymi, a dogoniwszy ich, położył rękę na ramieniu Piotra.
— Hej, przyjacielu — rzekł, uśmiechając się, jak mógł najuprzejmiej — wspominaliście coś, że chcecie do Włoch jechać, dokądże to?
Piotr spojrzał na kapitana nieufnie, ale Jerzy mniej ostrożny, rzekł:
— Chcemy jechać do Genui.
— Trzeba było zaraz tak mówić; gdybym był wiedział, że chodzi o Genuę, byłbym wam od razu powiedział: „Wsiadajcie na statek“.
— Więc będziemy mogli jechać? — zapytał Piotr...
— Jakaż cena biletu?
— Dziesięć pistolów.
— O której godzinie statek odchodzi?
— Za dwie godziny.
— Stawimy się...
Czas pozostający do wyjazdu Jerzy użył na napisanie listów do księdza Melwy i do Józi, Piotr