Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dostrzegł z drugiej jego strony jakąś postać ludzką, wyciągnął więc rękę po leżący obok łóżka pistolet i ukrył go pod poduszką, czuwając dalej pilnie. Postać, stojąca za oknem, coś przy nim pracowała, gdyż ręce jej poruszały się ciągle. Po chwili wypadła z cichym brzękiem szyba, a przez otwór, powstały w ten sposób, wsunęła się do pokoju czyjaś ręka, otwierając całe okno. Jerzy ujrzał po chwili zbliżającego się do niego chłopca smukłego w masce na twarzy, zamknął więc oczy. Ów nieproszony gość trzymał w ręku latarkę o trzech ciemnych powierzchniach. Przystąpiwszy do Jerzego, zajrzał mu w twarz, a sądząc, że śpi, podszedł do drzwi, które w głąb mieszkania prowadziły i obszedł je. Przekonawszy się, że wszyscy są we śnie pogrążeni, wrócił na palcach ku otwartemu oknu i rzekł szeptem:
— Schodzę na dół, idźcie do drzwi głównych.
Jerzy jednym susem wyskoczył z łóżka, usłyszawszy szelest. Zbójca odwrócił się i rzucił się ku niemu z podniesionym w górę sztyletem. Błyszczące żelazo było już przy piersi Jerzego, lecz tenże błyskawicznym ruchem schylił się i uniknął ciosu, poczem schwycił rękę ze sztyletem i odepnął ją z całą siłą. Zamaskowany wydał ochrypły jęk i runął na ziemię, ugodzony własną bronią. Jerzy pobiegł obudzić Piotra, co mu przyszło z pewnym trudem, bo żołnierz miał sen zdrowy i chrapał z całej siły.
— Sza! — szepnął, zbudziwszy go po chwili,