Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ma jej aż nadto — szepnął — lecz trzeba zobaczyć, co istotnie robi — dodał głośniej i udał się do pokoju wychowańca.
Nie znaleźli go tam i w chacie rybaka nie było go również, brak czółna wskazywał co się z nim stało.
— Ręczę, iż pojechał na wybrzeże — rzekł Piotr — nieraz mówił, że chciałby kiedy zwiedzić owe stare zwaliska. Co robić?
— Nie myśleć w tej chwili o chłopcu — odparł ksiądz stanowczo — weź starą łódź, jedź do obozu republikańskiego i spełnij obowiązek względem tych, którzy przeciw Anglikom walczą; nad Margelem Opatrzność czuwać będzie...
Piotr westchnął ciężko: jego ulubieniec był w niebezpieczeństwie, a on z pomocą nie mógł mu spieszyć.
Niebawem na wzburzonych falach morza ukazała się łódź drobna; bałwany ciskały nią jak piłką, lecz ten, kto w niej pracował, patrzył na nie wyzywająco. Nad brzegiem morza stał siwy starzec w sutannie księżej, i wzrokiem ku niebu podniesionym, zdawał się modlić. Łódź zniknęła w mrokach nocy, on krzyż nakreślił za nią w powietrzu i wolnym krokiem ku wieży się zwrócił; w tej chwili zerwał się wicher szalony ze świstem straszliwym, a morze wyciem ponurem mu odpowiedziało.

∗             ∗