Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tęsknota i ciekawość do tego, co się dzieje na stałym lądzie, zwyciężyły w końcu w Jerzym rozsądek: chłopiec postanowił opuścić wyspę potajemnie. Wszak nie dał słowa nikomu, że wyspy nie opuści. Miał już lat siedmnaście, mógł przecież działać samodzielnie. Jest silnym, zdrowym, poradzi sobie z morzem, nic mu się złego nie stanie. Pojedzie, zakosztuje trochę przygód i wróci może szczęśliwie, przejażdżka tęsknotę jego serca uciszy. Coś go ciągnie po prostu do tych posępnych ruin, których imienia nie zna; w nocy śni o nich, marzy, że go wołają do siebie, że ramiona ku niemu wyciągają, musi je raz zobaczyć! Tak rozumując, wsiadł na łódkę i popłynął w stronę zamczyska. Wiosła były ciężkie, poruszał nimi z wysiłkiem, ale nie tracił ochoty płynąć dalej. Naraz w ciemności nocy rozległ się plusk, a potem pytanie groźnym głosem wymówione:
— Kto tam?
Z cieniów wysunęło się czółno angielskie, emigrantami napełnione. Jerzy, zamiast odpowiedzieć, ukrył się na dnie łodzi.
— To rozbite czółno — odezwał się znowu ten sam głos, i szalupa angielska ominęła Margela. Chłopiec dopłynął do lądu bez dalszych przeszkód, wyskoczył na brzeg, łódkę wyciągnął na piasek i skierował się ku ruinom.
Ciemność zupełna panowała w nich, dookoła odzywały się głosy puszczyków, zdawało się, że każdy kamień, każdy krzak kryje jednego z tych ptaków; w istocie jednak za każdym krzakiem sie-