Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z miasta Damaszku, skierowała się ku Damiecie; na czele jej jechał Bonaparte. Wsiadając na konia, Napoleon głośno oświadczył, iż jedzie w celach naukowych do Suezu, tymczasem, gdy mury miasta znikły z oczu towarzyszącym mu, zwrócił się naraz w inną stronę i bodnąwszy konia ostrogą, puścił się galopem. Parę godzin jechał bez odpoczynku, zwolniwszy zaś biegu, oświadczył, że jedzie do Aleksandryi. Przed zachodem słońca dobili do celu, wsiedli na łodzie, czekające na nich w porcie i skierowali się w stronę, gdzie widać było statki francuskie. Omylili czaty angielskie i uniknęli niebezpieczeństwa. Stary Piotr zatarł ręce z radości.
— Gadziny-Anglicy — rzekł — zmartwią się jutro, dobrze im tak?
I dotarli szczęśliwie do okrętów, przesiedli się na nie i ruszyli w drogę, spokojni już teraz o przyszłość; Piotr stary nie dowierzał jednak losowi. Spostrzegłszy wielką lunetę w ręku jednego z oficerów załogi „Łabędzia”, prosił, aby mu jej pożyczył na chwilę, a gdy ten spełnił jego życzenie, począł natychmiast obserwować horyzont. Naraz zwrócił się widocznie mocno wzruszony do Bonapartego:
— Żagiel angielski zbliża się ku nam — rzekł stłumionym głosem.
Wszyscy rzucili się do lunet. W istocie w dali widać było pędzący z szybkością strzały wielki okręt angielski. Ścigano ich zatem. Anglicy spostrzegli widocznie, że ten, na którego czyhali, wymknął się