Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z ich rąk. Uwierzywszy w rozpuszczoną pogłoskę, że Bonaparte jedzie do Damietty, większość statków angielskich tam się udała, lecz Sidnej Szmith, jeden z wodzów angielskich, mniej łatwowierny, nie uwierzył pogłosce i krążył koło Aleksandryi. Spostrzegł on właśnie dwie łodzie, dążące do statków francuskich, i puścił się w pogoń, nie wątpiąc, że ściga Napoleona. Nagle statki, płynąc z razu w jednym kierunku, rozdzieliły się i każdy w inną podążył stronę.
Sidnej Szmidth zaklął gniewnie, nie wiedział bowiem który ma ścigać, na którym płynie Napoleon. Przyłożył lunetę do oczu i począł pilnie obserwować; po chwili twarz jego się rozjaśniła.
— Mam go! — wykrzyknął — tym razem wzrok mnie nie myli.
Wkrótce statek admiralski pomknął szybko w kierunku „Łabędzia.“
Pierwsze gwiazdy ukazały się na niebie, kiedy „Floreal” znikł z horyzontu, lecz na spokojnych falach morza oobywała się dalej gonitwa pomiędzy „Łabędziem” a statkiem Sidnej Szmitha: fregata francuska mknęła jak jaskółka, uciekająca przed jastrzębiem, w końcu jednakże oba statki tak się zbliżyły do siebie, iż bez trudu można było widzieć z pokładu jednego, co się dzieje na drugim. Sidnej Szmith nie chciał rozpoczynać walki, lękając się zabić w jej wirze cennego więźnia. Nareszcie kiedy noc zaczęła zapadać, komendant krzyżowca angielskiego zbliżył się do jednego z swych marynarzy Bulla i rzekł: