Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzącą gęstwinę nieprzejrzaną. Przedarłszy się przez krzewy, dostał się wkrótce do jaskini, utworzonej przez zwaliska i oświetlonej ponuro tlejącą pochodnią. Siedziało tam na ziemi kilkunastu Fellahów, rozprawiająch o czemś żywo w narzeczu koptyjskiem. Przybyły stanął pomiędzy nimi i rzekł, składając ręce na piersiach: — Trzymajmy się w pogotowiu, nadchodzi godzina, w której „Biały sułtan“ przyjdzie zbeszcześcić świętą piramidę.
— Czy napewno dzisiaj?
— Napewno... Chciał, abym służył mu za przewodnika, lecz odmówiłem.
— Nie wyjdzie z piramidy, śmierć zajrzy mu w oczy — ozwało się kilku.
— Na stanowisko! — rozkazał przybyły, poczem natychmiast kilkanaście ciemnych postaci wysunęło się z ruin.