Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To był duch czarodzieja egipskiego, który przy świetle księżyca zbiera zioła — śmiejąc się, tajemniczym głosem rzekł Miara.
— Łatwo się śmiać, ale i łatwo można płakać — mruknął Piotr stary.
Miara się zamyślił.
— Wróćmy lepiej do miasta — rzekł po chwili — narażamy się najniepotrzebniej w świecie na awantury, które mogą łatwo nas spotkać w tym kraju cudacznym.
— Co? uciekać przed jednym Fellahem, który najniewinniej w świecie błąka się pośród piramid? O, nie! — wykrzyknął Jerzy — przeciwnie, mam tem większą ochotę zajrzeć do wnętrza piramidy. Generał mówił mi wczoraj, że jeden z Fellahów zdradził mu tajemnicę wejścia do tych starych grobowców, otóż pójdę i przekonam się, czy to prawda.
— Mówiąc to, skierował się w stronę wielkiej piramidy Cheopsa.
Towarzysze zaraz podążyli za nim. Jerzy, który teraz dopiero spostrzegł, że piramida Cheopsa znajduje się poza obrębem obozu, doszedłszy do jego granicy, zawahał się: czekała go kara za opuszczenie stanowiska. Sam nie wiedział co zrobić: czy wrócić się, czy narazić się na gniew Napoleona. Ciekawość zwyciężyła: młodzieniec wszedł w głąb ciemnej piramidy.
W tej samej chwili, kiedy Jerzy wszedł do grobowca Cheopsa, Fellah, którego Piotr widział niadawno, wsunął się pomiędzy gruzy dokoła zalegające ją, pokryte bujną roślinnością, two-