Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przebiegła przez jego głowę, poczem zwrócił się do wieśniaka i zapytał go:
— Idziesz z Mantuy?
— Tak, generale... Znam kobietę, o której w liście mowa.
W tej chwili Wanda poruszyła się niespokojnie, Napoleon spojrzał znowu na nią badawczo.
— Znam język włoski, generale — rzekła, rumieniąc się — obawiam się, iż jestem tutaj zbyteczną.
— Pozostań pani — odparł Bonaparte — chodzi tu o spisek na moje życie, o którym pisze mi właśnie w liście szlachetny mój nieprzyjaciel. „Kobieta zaprzysięgła twoją zgubę” — donosi mi właśnie — „przebrana za oficera dowodziła korpusem emigrantów, zniesionym przez Jouberta, chciała cię wówczas zabić, teraz otruć zamierza!“...
— Generale, może to wino było zatrute? — wykrzyknęła Wanda.
Bonaparte się zmieszał.
— Przypuszczasz, iż było zatrute? — rzekł głosem wzruszonym.
— Tak jest.
— A zatem ocaliłabyś mi życie, księżniczko. Jerzy! — dodał już energiczniej, zwróciwszy się do młodego oficera — poproś lekarza.
Gdy tenże przybył, wkrótce sprawdził, że istotnie wino było silnie zatrute.
— Gdybyś nie ty, księżniczko, byłbym padł ofiarą trucizny.
— Kto jest ta trucicielka? — zapytał Jerzy — czy w liście wymieniono jej nazwisko?