Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nazwano ją tylko „Białą hrabiną“ — odparł Napoleon.
Jerzy zachwiał się i zbladł, jak gdyby blizkim był zemdlenia.
— Co tobie? — zapytał go zdziwiony Bonaparte — czy znasz tę kobietę? Odpowiadaj!
Jerzy zwiesił smutnie głowę.
— To może moja matka — szepnął z rozpaczą.
Generał schwycił go za rękę i ku oknu pociągnął.
— Wszakże twoja matka nie żyje? — zapytał cicho — wszakże lud ją powiesił?
— Nie widziałem tego — odparł Jerzy — poczem opowiedział wszystko, czego doświadczył w zamku Kergerin.
Zamilkli obaj.
— Fatalna rzecz — szepnął po chwili Bonaparte, poczem spojrzał ze współczuciem na Jerzego. Bądź spokojny, mój chłopcze, nie mamy pewności, czy hrabina jest twoją matką, lecz w każdym razie żadnych środków przeciwko niej nie przedsięweźmiemy.
To powiedziawszy, zgniótł w ręku list ostrzegający i zbliżywszy się do czekającego wieśniaka, dał mu kilka luidorów.
— Nie potrzebuję już twoich usług, przyjacielu — rzekł z uśmiechem. Jerzy, przeprowadź go przez obóz, a potem wróć do mnie.
Oficer z wieśniakiem opuścili pokój. Napoleon zbliżył się do Wandy.