Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten obraz przeraża mnie! — więcej, niż kiedy zaczynam powątpiewać o tej sztuce... bo Bóg nie chciałby kłaść w ręce jednego człowieka takiej potęgi, a szatanby nie śmiał!
— A ja powtarzam ci, Adelo, że ta sztuka jest! — przeklęcie! przeklęcie, gdzie się dotknę sercem, przyjaźni, miłości, zapału nauki — wszędzie zimny rozsądek rachuje bicie mego pulsu. Nie mamże więc wierzyć tajemnym głosom, co się w głębi mojej duszy odzywają? Czy promień Boga, co mnie ożywia, ma być kłamliwym głosem szatana? — O, nie, Adelo! — gdyby cały świat tu na kolanach przysiągł mi złudzenie, ja jeszcze wyrzeknę: jest wielka tajemnica! — Wiara nigdy nas nie myli; w co wierzymy, to jest, a gdyby nie było, toby wiara stworzyła! — A ja dziś, podwójnie szczęśliwy, poznałem mistrza tej nauki, nie opuszczę go, dopóki mnie nie wcieli do bractwa swoich uczni.




V.
Rogosz.
„Słońce, księżyc, gwiazdy, morze, ziemia; zwierzęta, pszczoły, mrówki, ślimaki, rośliny nawet przeczuwają burzę: jeden tylko człowiek, nieszczęścia nie przeczuje ani nie przewidzi.“
Plinius lib. XVIII. Car. ult.

Przez cały czas bawienia Sędziwoja w zamkowym ogrodzie, Rogosz odpoczywał i czekał