Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Boże! — rzekła dziewica — błogosław twoim marzeniom, lecz mimowolne niedowierzanie zapełnia moje serce. Ojciec mój poświęcił niemało złota zwodniczym badaniom. A nawet, gdybyś był blizki celu, gdybyś zdobył palmę, to mi coś wewnętrznie szepcze, że miłość moja pętami, a nie skrzydłem jest dla ciebie...
— Najdroższa, nie wątp na chwilę! — Gdy namawiałem cię do ucieczki, to z wiarą, iż wkrótce wrócę do twego ojca, do twoich dumnych baronów, posiadając tajemnicę zamieniania podłych metali na złoto, zasypię niem ich tarcze herbowe i ich przodków grobowce, a wszakże oni tego tylko pragną! — A gdyby i to nie wystarczało dla chciwości, to w jego ręce złożyłbym odwieczny sekret. A wtedy on mógłby niewyczerpanym potokiem zlewać wszechmocność na całą ziemię, bo złoto w tym wieku zepsucia jest wszechmocnem! Ten walący się zamek na całe Niemcy zajaśniałby niewidzialnem dotąd światłem. Onby mógł legiony mocarzy utrzymywać na swoim żołdzie, łzy nędzy na śmiech wesela, dumę i siłę na jęki zgryzoty zamieniać! Wola jego złotemi strumieniami płynęłaby w żyły ludzkości, nowe dzieła, nowe cuda, wywołałaby, głosząc imię jego do końca wieków. — I cóż może człowiek więcej wymagać? Czemżeby mógł mnie wtedy nagrodzić? Choćby był dumniejszym od anioła strąconego, nie odmówiłby twojej ręki.